autor - Arkadiusz Kuk
Objaśnienie – część moich rozmówców prosiła, by opowiedziane przez nich wydarzenia ujawnić dopiero po ich śmierci lub „gdy nadejdą lepsze czasy”; szanując ich wolę postanowiłem niektórych historii jeszcze nie upubliczniać, a w poniższym tekście większość nazwisk zastąpiłem literą X.
BANDYTYZM NA OBSZARZE PUSZCZY OSIECKIEJ W CZASIE NIEMIECKIEJ OKUPACJI (1939-44)
„W dzień Niemcy,
w nocy bandyci.”
„Niemiec walczył z bandytami
ale bandytyzm i tak był.
Ruski z bandytami nie walczył
i bandytyzmu nie było.”
- mieszkaniec Czarnowca
Plaga
Bandytyzm to jedna z plag z którymi w czasie II Wojny Światowej musiał się zmagać miejscowy chłop. Niewielkie miejscowości takie jak Stara Huta, Kościeliska, Łucznica czy Natolin i Czarnowiec otoczone lasami stanowiły łatwy cel rabunkowych eskapad bandytów. Nocne łomotania do drzwi, grabież rzeczy które mogły mieć jakąkolwiek wartość, kradzieże koni, krów i świń oraz groźby i pobicia w owym czasie stawały się zjawiskiem dość powszechnym. Zdarzały się także zabójstwa oraz podpalenia budynków. Chłopi próbowali bronić swoich dobytków choćby poprzez przetrzymywanie żywego inwentarza w wydzielonych izbach chałup lub całonocne pilnowanie gospodarstw, siedząc gdzieś w sąsiekach stodół lub na poddaszach obór. Malowano na biało także częściowo lub całe drzwi od gospodarczych zabudowań, by w nocy lepiej było widać poruszające się na ich tle postacie bandziorów. Było to skuteczne wobec pojedynczych złodziei lub dwu-trzyosobowych grup, ale nie przeciwko zorganizowanym bandom.
Dla dużych band takie działania nie stanowiły żadnej przeszkody. Największy strach wśród miejscowej ludności budziła banda Rybackiego. Bezwzględna, okrutna, dobrze uzbrojona dokonywała napadów także w ciągu dnia. Miała ona licznych informatorów, którzy donosili o majętności poszczególnych gospodarzy i tym co się w danej wsi wydarzyło. Posiadając takie informacje banda już wieczorem mogła być po pieniądze u gospodarza, który zaledwie kilka godzin wcześniej zdobył pieniądze.
Najczęściej bandyci ograbiali miejscowych gospodarzy nachodząc ich w swoich gospodarstwach ale zdarzało się również, że osobiście lub poprzez jakiegoś pośrednika nakazywali chłopom dostarczyć pieniądze o określonej porze w wyznaczone miejsce. Praktykę tę stosowano dość często w Starej Hucie, a wyznaczonym miejscem była lipa rosnąca po lewej stronie drogi wiodącej do Sęku.
W czasie II Wojny Światowej niemal każde gospodarstwo z tej okolicy zostało ograbione. Wyjątkiem były domy w których panowała skrajna bieda, gdzie rodzice nie mieli kromki chleba by dać głodnym dzieciom. Bandyci wiedzieli, że do takich rodzin nie mają po co iść i nie chodzili nawet przez cały okres wojny.
Rabowanie pod przymusem
„(…) a ten stryjeczny brat Jasia (…) to sam mówił, że był u ciotki na Ewelinie z bandytami. Mówił:
- Ja na drodze stałem i Janek X (…)
To był bardzo dobry człowiek ale przyszli, zmusili (…) To ten Stacho, to u nas w mieszkaniu mówił:
- Na napadzie byłem! Poszliśmy rabować, a ja z Jankiem na drodze żeśmy stali i gdy Janek X powiedział „Chłopaki, co wy robicie ? Po co myśmy tu przyszli ?”, to któryś X z boku i pistolet do głowy i do niego „Zamkniesz się ?! Bo w łeb !”
A później co tam nachodzili jakiegoś za Wilkowyją, on ogierów trzymał, (…) to tam poszli do niego raz, drugi, bo jakiś cieplejszy chłop był. Co świnię sprzedał, to poszli zabrali (…) Już mu się naprzykrzyło i gdy przyszli na napad do niego, to jednego pierdolnął. Nie zabił, tylko postrzelił (…) Zabrali (rannego – autor) na Borki do Rębkowa i umarł tu u X.”
Oknem na ogród
„(…) to było jakoś jesienią, wieczorem do drzwi chrobocze i mówi:
- Panie X otwórzcie! Niemcy, nie Niemcy tam są!
Zlękły się. Ojciec na górę po drabinie. Heńka czy matka uciekła oknem i tu na drogę (…) Tamte (chodzi o bandytów – autor) rozsypały się na podwórku i później tu przez szczyt i mówi:
- Otwórz, nic ci nie będzie!
(…) i później zaczęli strzelać w szczyt, a ojciec ze szczytu, z góry. Jeden za drabinę i na górę chciał (wejść – autor). Ojciec tego by zabił, bo to było ich ze trzech, to nadążyłby ich wystrzelać (…) A później to w dzień przychodzili, rzekomo partyzanty (…) Ja tu siedziałem, owijałem sobie ręce w jakieś stare rękawice, bo miałem pokrzyw urżnąć do świń, a tu wchodzi cała ferajna (…) Ojciec i Andrzej z pola jechali i tam jak to mieszkanie zatrzymali się (…) Tu ich było, na drodze i tu, ze dwunastu (…) A ja tu siedziałem i usiadł staruch koło mnie i mówi
- Nie uciekaj! Siedź!
A tu patrzę Tadek już wyskoczył i tu w tę stronę, później słychać strzał, a on przez płot uciekł. Patrzę, matkę złapali; była pod stodołą. Idą tutaj. Ten odszedł ode mnie. Do drzwi doskoczyłem i przez płot do X. Tam też była duża rodzina. Pamiętam (…) wskoczyłem do nich i mówię:
- Bandyty u nas są!
Jak to wszystko ruszyło, to stołek (z jedzeniem – autor) przewróciły (…) i oknem na ogród.”
Lisie Jamy
„UB ojca zamknęło, bo oskarżyli go, że ma broń. Za broń to oskarżyli go za Niemca i zabrali go, bo tu obława była. X Jaśka* co się bronił, to wyprowadziły na Lisie Jamy. On był złodziejem (…) Do Karczewa prowadziły konie i te co prowadziły to już wcześniej wiedzieli, że X ma dwa złote zęby i tu obławę zrobili. U nas to byli złodzieje z Seweryny X, X. X (z Starej Huty – autor) to był co wtedy ze 40 było; dziadka stłukły i wrzuciły do piwnicy. Babka dostała pistoletem, a ja trepem. Mały byłem i spod poduszki chciałem zobaczyć które to, to mnie trepem walnęli. Żeby nie ten X (z Starej Huty – autor) to te z Augustówki dziadka by zabiły, tylko X krzyknął dość i wwalił do piwnicy. A ten X razem z ojcem służyli na granicy.”
* został rozstrzelany na początku 1943r.
„Tutaj to najwięcej X, X z Seweryny, X, X, X. Jednego to później krajzega zabiła (…) w Natolinie obrabowali sklep i do nas jeszcze zaszli. Wsadził w drzwi karabin, bo ojciec nie chciał otworzyć. Ojciec złapał za lufę i chciał ją wyłamać. Później X i X wyśledzili ich (…) zaszli pod ich dom, bo on miał zelówkę do podeszwy nabitą i po tej zelówce doszli go. X to zabili Niemcy, a X to został i został.”
W końcu upilnowali
„Zabrały prosię, dwie krowy i jeszcze chcieli 40 tysięcy. Ojciec mój to zawsze chował się. Była stajnia i tylko ze stajni można było wejść pod podłogę komory. Już w nocy miał przyjść do nas po pieniądze ale pod Pogorzelą go zabili i się udało. Zabili go pod Pogorzelą i nie doszedł. On się chyba nazywał X. U X w Czarnowcu się stołował. Pogorzeloki go załatwiły, jak towar zabierał kobietom jak jechały do Otwocka; to go w końcu upilnowali i utłukły.”
Honor bandziora
„Rybackiego to zabili Niemcy. On się stołował na Ponorzycy u moich dziadków, skąd matka pochodzi. U wuja mojego się stołowały i taki był ten Rybacki, że jak u wuja chustkę ukradł któryś z tych bandytów, a ona poskarżyła się do Rybackiego; jak spotkał tego, co miał ją schowaną w kieszeni to go od razu zastrzelił. Tam gdzie się stołowały to nie mogła zginąć nawet łyżka.”
Nóż i pomoc z niebios
„U nas bandyty były ale to były z Czarnowca, bo to Józefa X brat był (…) Było ich ze sześciu. Ojciec by nawet nie wiedział kto to był ale do X chodzili, bo on miał sklep i wtedy ojciec poszedł po słoninę, a wtedy i X okradli, a miał taką cienką świnię i ten mu daje taką słoninę a ojciec mówi:
- O Jezu, taka cienka jakby z X prosięcia.
A on jeszcze takim rzeźnickim nożem do ojca (machnął – autor) i mówi:
- A jakbym tak ciebie Stasiu?!
Ojciec odpowiedział – Rżnij, jak masz za co.
A później ten nóż zostawili w oborze. Ktoś pilnował pod chałupą, że ojciec śpi w chałupie, a on omłócił zboże i spał w stodole. Zboża pilnował. Psa miał dobrego, zawsze przy oborze, a wtedy przy stodole uwiązał. Pies czuł i ojca i tych obcych i co wyskoczył to się cofał. Ojciec miał latarkę ale słabo świeciła, bo to szkło nie było wyczyszczone; jesień, już ciemno. Wyszedł na podwórko i patrzy, że obora otworzona, a oni już przyszli po drugą połówkę i jak ojciec szedł do obory to te wyskoczyły i uciekły. I połówka została. Zawołał matkę żeby pilnowała, a on poszedł po chłopów żeby ją wnieść, bo prosię było duże i sam nie mógł. Ale później jeszcze i do X poleciał i puka, a ten zaraz otworzył i zaraz:
- Stasiu, a co tam nic nie zostawili?
Ojciec powiedział, że nie ale to o ten nóż chodziło. Tu X mieszkały; miały pranie nawieszane, to to u nas w oborze leżało. X (chodzi o tego co okradał i nóż zostawił – autor) to wtedy wywieźli co i tego Jaśka i X. Bo to najpierw jak nam ukradli prosię, za tydzień krowy tylko, że lepiej upilnowali, bo leżeli za oborą. To było z soboty na niedzielę, poszedł do X i X (jego żona – autor) wydała gdzie krowy poszły. Ojciec poszedł na policję (…) Jak ukradły te krowy, to ojciec szedł do żandarmów do Sobień. Gdzieś tam po drodze siadł pod chojakiem i usnął. Jakiś chłop jechał z Sobień i pyta co tu robi. Ojciec mówi, że idzie do żandarmów, a ten mówi:
- Siadaj i wracaj do domu; chcesz żeby i ciebie zatłukły?
Przyszedł ojciec do domu ale wraz nie darował. Poszedł do księdza i dał parę groszy żeby ten odprawił mszę, żeby bandziory więcej nie kradli i za jakiś czas ich wyłapali i wytłukli i się skończyło (…) Wieczorem pod śniadkowskim lasem chyba Płatka spalili, a później obława i X Jaśka prowadzili; miał ręce uniesione do góry.”
Pan Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy
„Z Budów* grasowali X, X. Mój ojciec zmarł przez bandytów; przyszli go skopali a człowiek już był starszy, miał 67 lat (…) Wtedy bandyci Nowaka zabili, ojca pobili, stryja pobili, Fica i ?Antosiaka?. To wszystko jednej nocy. Do mieszkania weszli we dwóch, a ilu ich wszystkich było, nie wiem. Później też przychodzili ale nie było pieniędzy. Przyszli z Budów X i X, a w sieni leżał poćwiartowany świniak. Jeden chciał zabrać wszystko ale drugi mówi:
- Nie! Zostaw połowę.
Mleka chcieli się napić, ale bali się żeby ich nie otruć to najpierw matka musiała wypić szklankę a dopiero oni. A ja ich znałem; to kazał mi wejść pod stół i nakryć się płachtą ale ja ich po głosie poznałem. Później tego X, X i X Bolka Niemcy gdzieś za Wisłę zabrali. X przeżył ale później rżnął na krajzedze i klinem dostał w głowę i zginął. U nas bandyci byli sześć razy.”
* Budy – miejscowość która obecnie nosi nazwę Zuzanów.
Poniżej zamieszczam wspomnienia Lecha Jana Weissa opublikowane w książce „Dawne lata, dawne dni …”:
„Któregoś dnia wczesną wiosną siedziałem sam w naszym pokoju i uczyłem się angielskiego. Była może godzina trzecia po południu. Nagle usłyszałem dziwne odgłosy i huki (…) Wtem zapukano do moich drzwi. Nie czekając na moje „proszę”, weszła żona nadleśniczego – blada jak ściana, a za nią wkroczyło do pokoju dwóch uzbrojonych w gotowe do strzału pistolety mężczyzn. Jeden z nich rozkazał „ręce do góry!”. Przeszukali pokój, a potem strych i kazali nam zejść na dół do kancelarii nadleśnictwa (…) Kabel telefoniczny był zerwany. Pod ścianą na podłodze leżeli: dwie ciocie i panna Jadzia – rodzina nadleśniczego, trzech sekretarzy nadleśnictwa i kierownik szkoły z Osiecka, który w Łucznicy kupował właśnie drewno opałowe – mój były nauczyciel. Nam też kazano się położyć.
Mama musiała oprowadzać bandytów po całym domu. Jeden z nich zapytał: „czy pani się nas nie boi?”. Mama odpowiedziała: „nie, bo chyba panowie nic przeciwko mnie nie macie?”. Na to bandyta poinformował rzeczowo: „nie jesteśmy żadnymi partyzantami, a wysłać kogoś na tamten świat to dla nas nic trudnego”. Mamie zrewidowano torebkę i zrabowano puderniczkę, wieczne pióro i posiadaną gotówkę. (…) Jeden z bandytów nadepnął plecy siostrze nadleśniczego i stwierdził, że stara. (…) Inny bandyta przystawiał wszystkim kolejno lufę pistoletu i żądał pieniędzy, zegarka i biżuterii. (…) Od sekretarza nadleśnictwa zażądano kasy żelaznej. (…) bardzo poturbował biednego sekretarza. Po chwili inny bandyta podszedł do mnie i ponownie zażądał zegarka. (…) Już mieli wychodzić, gdy jeden z nich zauważył, że mam ładne buty. (…) Bandyta zwrócił się do leżącego obok mnie kierownika szkoły z Osiecka: ‘ściągnij mu buty!”. Butów pozbyłem się błyskawicznie.
Bandytów było dwunastu, w tym dwie kobiety. Przyjechali parokonną furmanką, którą zatrzymali przed wejściem do naszego domu. Z domu od nas wynieśli prawie wszystką pościel (…) oraz trochę odzieży. W tym napadzie ograbiona została tylko nasza rodzina. Do pana Liska bandyci weszli, lecz zabrali tylko dubeltówkę. Do pana Królikowskiego w ogóle nie weszli. Napad, zwłaszcza że nastąpił w biały dzień, był dla nas całkowitym zaskoczeniem. Wieczorem przybyła żandarmeria. (…) Powiedziałem im zgodnie z prawdą, że bandyci mieli karabiny ręczne i maszynowe, pistolety oraz granaty. (…) Dowiedzieliśmy się później, że szef bandytów nazywał się Rybacki. (…) Drugim po „komendancie” był Kruk. Był znaczny, bo ospowaty na twarzy. Lubił dziewczęta i słyszało się o wielu jego gwałtach w okolicy. Banda miała na sumieniu wiele morderstw i rozbojów. Krótko przed napadem u nas spalili oni dwa wiatraki w Kościeliskach (tu L. J. Weiss się pomylił, bowiem na Kościeliskach spalono jeden wiatrak – autor). Ogień było widać z naszego balkonu. (…) W ciągu może pół roku prawie wszyscy bandyci wyginęli. Przyczyniła się do tego partyzantka, między innymi znany nam „Janusz” oraz żandarmeria. Z całej bandy pozostał jedynie ‘komendant”. Utworzył placówką Armii Ludowej. Jego działanie nie zmieniło się. W dalszym ciągu napadał na ludzi. Rabował futra, konie, świnie i co się tylko dało. (…) Próbował się bronić, gdy dopadła go żandarmeria podczas noclegu u pewnej kobiety.”
„W Łucznicy od czasu do czasu dokonywano napadów. Jednym z zamożniejszych gospodarzy był Józef Fic. (…) Którejś nocy przyszli do niego bandyci, zrabować te pieniądze. Fic jednak wyszarpał dziurę w słomianej strzesze, przybiegł do nadleśnictwa i zaalarmował Forstschutzkommando. Forstschutze poszli i bandytów przepędzili. Później gdy Forstschutzów już nie było, bandyci przyszli się zemścić. Fic uciekł znowu i przybiegł do leśniczego Liska. Pan Lisek z gajowym poszedł i bandytów przepędził. Ja stałem wówczas na posterunku koło naszego domu. Bandyci zdążyli jednak splądrować dom Fica. Jego żonie kazali przynieść siekierę. Gdy wychodziła z izby, bandyta strzelił do niej z tyłu i zabił ją*.”
* Julianna Fic lat 36, żona Józefa, zginęła 7 czerwca 1943 roku około godz. 23.00.
„Którejś niedzieli, wiosną 1944 roku, może o szóstej godzinie rano, do mieszkania pana Liska zapukał gospodarz z Łucznicy, Józef Fic. Otworzyła mu żona leśniczego z małym dzieckiem na ręku. Fic, któremu bandyta przyłożył lufę karabinu do pleców, powiedział: „Panie leśniczy, to ja Józef!”. Leśniczy leżał jeszcze w łóżku: „Co ty Józef tak wcześnie przychodzisz? Porozmawiamy później”. Fic w jednej chwili uskoczył i skrył się na przyległym stryszku. Przed panią Liskową stało dwóch ludzi z karabinami w rękach. Pani Liskowa skonsternowana, powiedziała jednak: „Panowie, wy sobie stąd idźcie!” i zatrzasnęła drzwi. Pan Lisek tymczasem zamknął drzwi na haczyk, wziął dubeltówkę i poszedł do okna. Bandyci ostrzelali nasz dom. W mieszkaniu mojej mamy, na parterze, wybili lufami karabinów szyby w oknach i strzelali w sufit w nadziei, że trafią pana Liska. Jeden z bandytów wszedł na płot i oparłszy się plecami o tablicę z napisem „Staatliche Oberförsterei Łucznica” stojącą przy narożniku płotu, mierzył z karabinu do okna leśniczego. Pan Lisek poczęstował go z dubeltówki i bandyta spadł na ziemię.”
cdn.
Źródła:
- Wspomnienia, relacje i przekazy miejscowej ludności - zbiory autora.
- Lech Jan Weiss, "Dawne lata, dawne dni …", Warszawska Firma Wydawnicza s. c., Warszawa 2013.
odkryjzapomniane@gmail.com
POMOC DLA MIKOŁAJA - kliknij w ten tekst lub grafikę by dowiedzieć się więcej.